Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Znów przybyło zniechęconych

Treść

Po awanturze z poprzednią turą wyborów pisanie komentarza przypomina wróżenie z fusów. Nie wiadomo, czy tym razem wybory odbyły się uczciwie, czy nie zostaną oprotestowane, czy system zadziałał, czy wyniki sondażu exit poll się sprawdzą. Jedno, co rzuca się w oczy i jest pewne – to niska frekwencja.

Wygląda na to, że spora część wyborców, którzy oddali głos w pierwszej turze wyborów samorządowych, pod wpływem późniejszej kompromitacji procesu wyborczego zrezygnowała z udziału w dogrywce. Zazwyczaj druga tura budzi najwięcej emocji, startują dwaj wyraziści kandydaci, osoby znane, wybór pomiędzy nimi jest prosty. To powinno zachęcać do kibicowania liderom i wzięcia udziału w głosowaniu.

Tymczasem przez całą niedzielę – od świtu do zmroku – do urn udała się tylko jedna trzecia z 16 milionów uprawnionych, podczas gdy w pierwszej turze frekwencja przekraczała w tym czasie 40 procent. Najwyraźniej część aktywnych dotąd Polaków doszła do wniosku, że wybory w naszym kraju to wyreżyserowany spektakl, rodzaj „szopki”, w której oni są marionetkami.

W Polsce z zasady nie uczestniczy w wyborach ok. 35 proc. uprawnionych, przy czym znaczna część z nich jest na „emigracji wewnętrznej”, czyli traktuje nieobecność przy urnach jako swój świadomy wybór. Jeśli dołączy do nich kolejne kilka procent – stanie na porządku dziennym problem legitymizacji władzy, zwłaszcza na poziomie krajowym. Tej wstydliwej sprawy nie da się bez końca utrzymywać pod korcem: rząd, parlament, prezydent czy burmistrz, wybrany głosami kilkunastu procent wszystkich uprawnionych, praktycznie nie będzie posiadał mandatu do rządzenia. Jaki to niesie potencjał wybuchowy, wielu z nas pamięta z czasów PRL.

Kim są „nieobecni”? Można zakładać, że nie poszli do urn ci wyborcy, którzy nie chcieli udzielić poparcia żadnemu z dwóch liderów wyścigu.

Małgorzata Goss
Nasz Dziennik, 1 grudnia 2014

Autor: mj