Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Węgiel wróci do łask?

Treść

W chwili gdy Polska otworzy pierwszą elektrownię atomową, Niemcy właśnie zamkną swoją ostatnią. Czy zwrot w polityce energetycznej Niemiec odbije się na polityce energetycznej całej Unii i Polski? Czy spowoduje, że Bruksela łaskawiej spojrzy na węgiel, którego mamy ogromne zasoby?
Podczas gdy w Niemczech właśnie zapadła decyzja o rezygnacji z energii atomowej do 2022 r., polski rząd przymierza się do rozpoczęcia budowy pierwszej elektrowni atomowej w naszym kraju, która miałaby zostać uruchomiona w 2020 roku. - To bardzo ważny element dywersyfikacji źródeł energii w Polsce - powiedziała Hanna Trojanowska, pełnomocnik rządu ds. energetyki jądrowej. Trojanowska podkreśliła, że rozwój energetyki jądrowej pomoże Polsce wypełnić postanowienia pakietu energetyczno-klimatycznego (chodzi o redukcję emisji CO2) oraz zapewnić krajowi bezpieczeństwo energetyczne.
Tymczasem w zabezpieczonej do niedawna pod względem energetycznym Japonii usuwanie skutków awarii jądrowej Fukushima "przedłuży się znacznie" poza przewidziany termin, który minie z końcem tego roku. Wbrew wielokrotnym zapewnieniom japońskich władz, że "sytuacja jest pod kontrolą", okazało się, iż w Fukushimie doszło do stopienia rdzeni w trzech reaktorach. Co oznaczają takie trzy "Czarnobyle" w gęsto zaludnionym kraju o stosunkowo niewielkiej powierzchni - łatwo sobie wyobrazić. Ze względów utylitarnych władze japońskie zmuszone były podnieść dopuszczalny poziom promieniowania, na które mogą być wystawieni ludzie. Nadchodzą informacje o napromieniowaniu robotników pracujących w zagrożonym terenie. Nic więc dziwnego, że doniesienia z Japonii jeszcze bardziej wpływają na inne państwa, w tym Niemcy.
Plan zamknięcia 20 elektrowni atomowych w Niemczech do 2022 r. i zwiększenia nakładów na alternatywne źródła energii dowodzi, że nasi zachodni sąsiedzi uznali, iż muszą z japońskiej tragedii wyciągnąć wnioski dla swojego bezpieczeństwa. Decyzja Niemiec, za którymi mogą pójść także Włochy i kilka innych krajów europejskich (z wyjątkiem Francji), z pewnością wznieci w Europie dyskusję nad zmianami w polityce energetycznej Unii. Dotychczasowe plany zakładały przekształcenie UE w konkurencyjną gospodarkę niskoemisyjną poprzez redukcję wydzielania CO2 do atmosfery (o ponad 80 proc. od 1990 do 2050 r.) przy jednoczesnym rozwoju energetyki jądrowej, wspieranej przez niekonwencjonalne źródła energii. Ewentualna weryfikacja tej polityki w najbliższych latach może zapalić zielone światło dla gazu ziemnego, a nawet węgla kamiennego i brunatnego (z wykorzystaniem niskoemisyjnych technologii węglowych). Polska z największymi na kontynencie złożami gazu łupkowego i węgla może otrzymać szansę jedną na tysiąc. Co więcej, zmiana unijnych priorytetów może spowodować gruntowną zmianę regulacji energetycznych na terenie Unii. Niewykluczone więc, że w chwili uruchamiania w Polsce pierwszej elektrowni jądrowej ta forma produkcji energii stanie się na terenie UE kompletnie nieopłacalna, np. z powodu wysokich kosztów przewozu i składowania odpadów radioaktywnych, wyśrubowanych norm bezpieczeństwa, wysokich kosztów ubezpieczeń, narzutów podatkowych na paliwo etc. Nic nie wskazuje na to, aby rząd Donalda Tuska brał pod uwagę te trendy i dostrzegał nadchodzące zmiany w polityce UE i szanse oraz zagrożenia, jakie niosą dla Polski. Eksperci podkreślają, że nasze władze bagatelizują również kwestie bezpieczeństwa, pokładając bezwzględną ufność w biurokratycznych procedurach i regulacjach unijnych. - Bezpieczeństwo wszystkich elektrowni jądrowych w Unii powinno opierać się na wszechstronnej i przejrzystej ocenie ryzyka prowadzonej przez krajowe niezależne organy, wspierane przez niezależne jednostki certyfikacyjne i inspekcyjne, które będą dostarczać informacji o zgodności systemów, struktur i elementów z odpowiednimi regulacjami - powiedziała Hanna Trojanowska. Ale jak takim organom zapewnić niezależność, tego już pełnomocnik nie wyjaśniła. Zaznaczyła jedynie, że kontrolerami nie będą te same firmy, które dostarczają i naprawiają sprzęt, co jest oczywiste co do zasady, ale nie do zweryfikowania przy dzisiejszych skomplikowanych układach powiązań kapitałowych i personalnych w biznesie.
Jeśli chodzi o wycenę ryzyka związanego z energetyką jądrową, to z katastrofy w Fukushimie płynie prosty wniosek: ryzyko rozwijania energetyki jądrowej w dobie cyberterroryzmu i kataklizmów naturalnych jest zbyt duże, aby biznes się opłacał. Według wstępnych szacunków firma TEPCO, operator elektrowni w Fukushimie, powinna wypłacić co najmniej 133 mld dolarów odszkodowań, nie licząc kosztów usuwania awarii i jej skutków. TEPCO, rzecz jasna, nie ma na to pieniędzy, więc odpowiedzialność przejmie częściowo rząd, czyli podatnicy. I dlatego wielu ekspertów dowodzi, że prąd z elektrowni atomowych dlatego tylko jest tani, że powszechnie zaniżana jest kalkulacja ryzyka finansowego związanego z ewentualną katastrofą.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2011-05-31

Autor: jc