Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teraz cel najważniejszy - Pekin

Treść

Zawiodła psychika, zawiodła głowa - nie umiejętności, bo te były tak duże, że pozwalały myśleć o pokonaniu każdego przeciwnika. Polskie siatkarki powróciły z mistrzostw Europy bez trzeciego złotego medalu. Ba, nie udało im się w ogóle stanąć na podium. Czasu na leczenie ran nie będą miały jednak zbyt dużo, bo przed nimi cel numer jeden, który zrealizować muszą. To walka o paszporty do Pekinu, a później o olimpijskie podium. Kiedy Włoch Marco Bonitta rozpoczynał pracę z naszymi siatkarkami, nie ukrywał, iż najważniejszym zadaniem, jakie postawi przed sobą i swymi podopiecznymi, będzie walka o jak najlepsze miejsce na igrzyskach w Pekinie. Od razu dodajmy - termin "jak najlepsze miejsce" oznacza medal. Wszystko, co było przed olimpiadą, miało służyć perfekcyjnemu przygotowaniu do tej właśnie, kluczowej imprezy. Czy to cykl Grand Prix, czy mistrzostwa Europy - udział w tych turniejach, choć ważny, nie miał tak ogromnego ciężaru gatunkowego. To jest pewne pocieszenie dla "Złotek", które bardzo mocno przeżyło nieudany występ na zakończonych w niedzielę w Luksemburgu mistrzostwach Starego Kontynentu. Dziś pewnie nikłym, ale zawsze jakimś. Bo jest prawdą, że po przegranych meczach z Serbią i Rosją polskie siatkarki wyglądały dramatycznie. Zapłakane, roztrzęsione, załamane nie mogły uwierzyć w to, co się właśnie stało. Kilka dni wcześniej Serbki rozbiły bez problemu, miały za sobą sześć wygranych w pięknym stylu pojedynków. Tymczasem w półfinale i finale zagrały źle. Bardzo źle. Przegrały nie tyle z rywalkami, ile z sobą. Spaliły się psychicznie, za bardzo chciały. Nie wyszło. Marzyły o trzecim z rzędu mistrzostwie, ostatecznie wypadły poza podium. Klęska? Na pewno nie, to krzywdząca teza, choć jej zwolenników nie brakuje. Przecież jeszcze nie tak dawno nasza drużyna przeżywała prawdziwy kryzys, wyglądała na rozbitą, przegrywała i przegrywała, odchodziły z niej czołowe zawodniczki. Bonitta w ciągu kilku ledwie miesięcy wiele spraw uporządkował, namówił do powrotu Małgorzatę Glinkę (i to był jej wielki come back, została uznana za najlepszą atakującą mistrzostw), pod jego wodzą Polki ponownie zaczęły wygrywać niemal ze wszystkimi. Co ważniejsze, gra znów sprawiała "Złotkom" przyjemność, znów się na parkiecie uśmiechały, odzyskały pewność siebie i wiarę w to, że może być dobrze. Włoch odkrył dla kadry Eleonorę Dziękiewicz i Milenę Sadurek, bez których dziś trudno ją sobie wyobrazić. To ogromny kapitał. Niepowodzenie w decydującej fazie mistrzostw tego nie zmieni. Na pewno będzie lekcją, z której trzeba wyciągnąć wnioski. Bonitta musi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jego zawodniczki potrafią zagrać genialnie, a po chwili popełniać proste błędy i wreszcie - dlaczego nie wróciły z mistrzostw z medalem, skąd wzięła się porażka z Serbią. Po sobotnim meczu nasze panie (i nie tylko) nie potrafiły tego powiedzieć. Mistrzostwa Europy są już przeszłością, pewnie bolesną, ale trzeba szybko o nich zapomnieć. Teraz przed Polkami walka o olimpijskie paszporty. Być może długa, jak w przypadku kolegów z reprezentacji, być może krótsza, jeśli będą miały szczęście i otrzymają "dziką kartę" na listopadowy Puchar Świata w Japonii. Tak czy owak do Pekinu polecieć muszą, a tam powalczyć o coś więcej niż trzecie z rzędu mistrzostwo Europy. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-10-02

Autor: wa