Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stoimy w kolejce do bankructwa

Treść

Dzięki "gumowym" ramom ustawy budżetowej dług publiczny w przyszłym roku może wzrosnąć prawie dwa razy więcej, niż oficjalnie założono. W razie czego minister finansów może sięgnąć po transakcje na derywatach, które pozwalają ukrywać rzeczywiste zadłużenie za pomocą spekulacyjnych operacji walutowych.
Według projektu ustawy budżetowej oficjalne zadłużenie naszego kraju w 2011 r. może wzrosnąć o 115 mld złotych. O tyle więcej możemy w przyszłym roku pożyczyć na wykup obligacji, spłatę zaciągniętych przez rząd kredytów i pożyczek oraz sfinansowanie zobowiązań wynikających z ustaw, orzeczeń sądowych i innych tytułów. Całkowite potrzeby pożyczkowe państwa będą oczywiście jeszcze większe, jeśli uwzględnić pożyczki, które zmuszeni jesteśmy zaciągać na rynkach na rolowanie starych długów. Będziemy więc petentem instytucji finansowych, czy tego chcemy, czy nie.
Licznik bije, oficjalnie nasz dług przekroczył już 740 mld złotych. Zadłużenie finansów publicznych sięga 7,1 proc. PKB, a według statystyki unijnej jest dużo większe. Zasadą jest, że im bardziej dłużnik zadłużony, tym trudniej pozyskuje kolejne pożyczki i tym drożej musi za nie płacić.
Już teraz koszt pozyskania środków na rynkach przez państwo polskie - 5,5 do 6 proc. - jest dwukrotnie wyższy niż koszt zadłużania się np. Niemiec, ba, wyższy niż zrujnowanej Hiszpanii czy Portugalii. Płacimy wierzycielom odsetki niemal na poziomie Irlandii, a więc kraju ustawionego przez rynki w "kolejce do bankructwa". Jak długo zachowamy wiarygodność w oczach rynków - tego nikt nie wie. Jak na razie minister finansów robi dobrą minę do złej gry, a jednocześnie upycha weksle pod dywan, chcąc ukryć rzeczywiste zobowiązania finansowe państwa. Właśnie taką strategię zastosował w ustawie budżetowej.
Projekt przyszłorocznego budżetu pełen jest furtek służących do wypchnięcia rozmaitych wydatków z państwowego rachunku. Po wstępnej deklaracji, że przyrost zadłużenia nie przekroczy wspomnianych 115 mld zł, wymienia całą litanię instrumentów, za sprawą których to zadłużenie może się lawinowo zwiększyć.
Budżetowe pudrowanie
Dalszych 50 mld zł "niewinnych" zobowiązań Skarb Państwa może zaciągnąć w formie poręczeń i gwarancji. Gwarancje i poręczenia mają jednak to do siebie, że mogą się zmaterializować, co więcej - w obecnych kryzysowych warunkach - przynajmniej w części zmaterializują się na pewno. Rząd Tuska woli jednak traktować je jako "wydatek widmo", tak jakby nie miały wpływu na poziom długu...
Dalej znajduje się w budżecie upoważnienie dla ministra finansów do udzielania pożyczek - na rzecz Krajowego Funduszu Drogowego, Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, Banku Gospodarstwa Krajowego, Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, samorządów terytorialnych oraz rządów innych państw - na łączną kwotę 20 mld złotych. Pożyczka - z definicji - to środki, które mają być zwrócone. Ciekawe, kiedy FUS zwróci "pożyczone" 6 mld zł, a Krajowy Fundusz Drogowy - kolejne 10 mld złotych. Są to - mówiąc kolokwialnie - "pożyczki na wieczne nieoddanie", które powinny być ujęte w budżecie jako "dotacje", a zapisanie ich przez ministra po stronie aktywów służy wyłącznie temu, aby pozostały poza rachunkiem długu.
Furtką do wypchnięcia wydatków poza budżet może okazać się także pożyczka na powiększenie funduszu akcyjnego Banku Gospodarstwa Krajowego w wysokości 0,5 mld złotych. Dobrze, jeśli BGK rozmnoży ją na kilkanaście miliardów kredytów dla polskiej gospodarki, gorzej - jeśli te środki rozmnożą się w formie bezproduktywnych "pożyczek na wieczne nieoddanie" na rzecz rozmaitych funduszy, które otaczają wianuszkiem BGK. Zobowiązania i długi funduszy utworzonych przez Skarb Państwa przy banku, jak wynika z ustaw, nie zwiększają poziomu długu państwowego, choć może się to wydawać sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.
Ucieczka w spekulację?
Jeśli zsumować wspomniane wydatki budżetu, usunięte przez rząd poza rachunek długu, może się okazać, że rzeczywisty przyrost zadłużenia w przyszłym roku wyniesie nie 115, a 200 mld zł, a może nawet więcej. Ale i na to jest sposób. W przyszłorocznej ustawie budżetowej, jak co roku, figuruje upoważnienie dla ministra finansów do przeprowadzenia transakcji finansowych na instrumentach pochodnych (art. 32). Jeśli więc dług zbliży się do niebezpiecznej bariery, minister będzie mógł na pewien czas przewalutować wydatki lub rozchody budżetu, by potem odkupić je po niższej cenie, przy okazji wyłączając je na pewien czas z rachunku długu. Krótko mówiąc - będzie on mógł spekulować naszą walutą na międzynarodowych rynkach, zarabiać na zmianie kursu i obniżać ad hoc poziom zadłużenia. Minister Jacek Rostowski przeprowadził już tego rodzaju operację w końcu ubiegłego roku, aby poprawić wyniki. Ta forma zarządzania długiem jest stosowana przez ministrów finansów nie od dziś. Pozwala ona dokonać szybkiego retuszu finansów publicznych i w tym sensie bywa dla rządów przydatna. Ale ta rozbuchana ponad wszelką miarę spekulacja na derywatach w sektorze instytucji komercyjnych doprowadziła do światowego kryzysu finansowego. Spekulacja w ramach sektora publicznego może okazać się równie niebezpieczna. W Grecji transakcje swapowe dokonane przez rząd z bankami pozwoliły przez lata ukrywać rzeczywisty poziom zadłużenia kraju, z wiadomym skutkiem. Na problem fałszowania obrazu finansów przy pomocy swapów zwróciła nawet uwagę Komisja Europejska, wytykając kilku krajom, na czele z Niemcami, że uciekają się do takich sztuczek.
W ustawie budżetowej nie określono limitu środków, które minister może zaangażować w spekulację, teoretycznie więc może zamienić cały budżet na dolary, euro czy franki szwajcarskie, by potem go odkupić. Ciśnie się jednak pytanie: co będzie, jeśli trend na rynku walutowym się odwróci?
Minister finansów osobiście niczym nie ryzykuje. Jeśli transakcje na instrumentach pochodnych wygenerują straty, doprowadzając finanse Polski do bankructwa, upoważnienie do ich zawarcia w ustawie budżetowej uchroni go przed Trybunałem Stanu.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-10-15

Autor: jc