Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Przed raportem

Treść

Na temat zawartości raportu polskiej komisji w sprawie katastrofy smoleńskiej możemy przewidywać wiele na podstawie dotychczas upublicznionych wyników prac kierowanego przez ministra Jerzego Millera zespołu. Są to przede wszystkim polskie uwagi do raportu MAK, które wprawdzie nie zostały uwzględnione przez Rosjan, ale opublikowano je wraz z dokumentem Komitetu. Część ustaleń polskiej 34-osobowej grupy badającej tragedię smoleńską została także zaprezentowana na konferencji prasowej 18 stycznia, będącej odpowiedzią na prezentację MAK z 12 stycznia.
W "Uwagach" na pierwszych stronach wybija się zajmująca 21 stron lista pytań, wniosków i wątpliwości kierowanych do strony rosyjskiej. Na większość z nich nie było odpowiedzi. Chodzi o bardzo istotne materiały dotyczące lotniska i przebiegu pracy grupy kierującej lotami na lotnisku w Smoleńsku. Brakuje dokumentacji i regulaminów technicznych pracy lotniska. Bez tych materiałów nie można obiektywnie ocenić pracy kontrolerów, gdyż nie wiadomo, jakie były rzeczywiście ich obowiązki, odpowiedzialność i uprawnienia. Nie dostarczono informacji o dopuszczeniach do wykonywania obowiązków na stanowiskach kontroli lotów pracujących 10 kwietnia 2010 roku oficerów. Strona polska nie doczekała się informacji na temat przebiegu innych operacji lotniczych 10 kwietnia, a także 7 kwietnia, gdy w Smoleńsku lądowali premierzy Władimir Putin i Donald Tusk. W szczególności nie było możliwości przesłuchania oraz zbadania rejestratorów lądującego przed polskim tupolewem rosyjskiego Iła-76. To samo dotyczy szeregu innych dokumentów, książek pracy służb lotniskowych, informacji o przebiegu służby kontrolerów lotu. Polska komisja skierowała także całą listę pytań o charakterze technicznym, nawigacyjnym i meteorologicznym na temat Siewiernego i jego obsługi. Kolejny istotny brak dotyczy ekspertyz wykonywanych przez Rosjan po katastrofie. Nie przekazano nam w szczególności wyników oblotu środków radiotechnicznych lotniska, nie mieliśmy możliwości zbadania oprzyrządowania nawigacyjnego, zapisów rejestratorów urządzeń lotniskowych itd. Do tej listy należy dodać brak dostępu do planów i regulaminów przewidzianych w sytuacjach awaryjnych oraz procedur ratunkowych. Także wszelkie filmy i zdjęcia wykonane przez rosyjskich funkcjonariuszy po katastrofie nie zostały udostępnione stronie polskiej.
Wiele pytań dotyczy nieuprawnionej obecności na wieży kontroli lotów płk. Nikołaja Krasnokutskiego, wówczas zastępcy dowódcy bazy lotnictwa transportowego w Twerze. Był on obecny w pomieszczeniu, z którego zarządzano lotami (o kryptonimie "Korsarz"), wydawał polecenia kierownikowi lotów, kontaktował się zamiast niego z dowództwem w Twerze i w Moskwie, a nawet sam prowadził korespondencję radiową.
Wiele miejsca w polskich "Uwagach" zajmuje próba opisu ostatnich minut lotu samolotu przed katastrofą. Polscy eksperci zwracają uwagę na błędne wnioski MAK. Rosjanie próbowali na siłę usprawiedliwić kontrolera strefy lądowania, który powtarzał jako odczyt wskazania radiolokatora "na kursie, na ścieżce", podczas gdy maszyna znajdowała się najpierw nad ścieżką, a następnie znacznie pod nią, a oprócz tego była po lewej stronie osi pasa. Autorzy raportu MAK posługują się różnymi kątami, pod jakimi ścieżka podejścia jest usytuowana względem umownej powierzchni ziemi (geoidy). W wyniku takich manipulacji samolot mieścił się w wyznaczonych granicach błędu. To oczywiście w pełni nie usprawiedliwia operatora radiolokatora, bo powinien on informować załogę nawet o najmniejszych wykrytych odchyleniach. Tak przynajmniej wynika z przyjętych na całym świecie standardów, gdyż rosyjskie przepisy normujące procedury podejścia były dla polskich specjalistów niedostępne.
Zasadnicze wątpliwości budzi także przygotowanie lotniska do przyjmowania samolotów. Nie wiadomo, jakie dokładnie normy obowiązują w Federacji Rosyjskiej obecnie, ale Polacy, posługując się rosyjskimi przepisami cywilnymi (lotnisko w Smoleńsku jest wojskowe) oraz przepisami wojskowymi obowiązującymi jeszcze w latach ZSRS, wytknęli administrującej Siewiernym jednostce szereg zaniedbań. Na lotnisku nie ma tak naprawdę wieży kontroli lotów, a z używanego w tym celu pomieszczenia (zlokalizowanego w czymś w rodzaju baraku) nie ma wystarczającej widoczności ani możliwości oceny warunków pogodowych. Według ustaleń specjalistów, otoczenie drogi podejścia było zarośnięte drzewami i krzewami wbrew obowiązującym w lotnictwie zasadom, podobnie wątpliwości budzi sprawność oświetlenia nawigacyjnego, które było w fatalnym stanie. Wysokie drzewa rosnące w pobliżu progu pasa i nad ścieżką mogły zakłócać pracę radiolokatora, a błędy odczytu tegoż wydają się jedną z przyczyn katastrofy. W ostatniej minucie przed spodziewanym lądowaniem samolot znajdował się bowiem bardzo nisko, przez pewien czas nawet poniżej poziomu pasa startowego, w szerokim i dość głębokim jarze. Można przypuszczać, że wówczas nie był widoczny na ekranie radiolokatora RSP lub pozycja polskiego statku powietrznego była błędnie uwidoczniona. Do dziś nie wiadomo, dlaczego właściwie mjr Wiktor Ryżenko zapewniał, że samolot leci prawidłowo. Czy sam nie ufał sprzętowi, a "na kursie, na ścieżce" mówił rutynowo, czy też został zmylony przez źle działające urządzenia.
Oczywiście najbardziej zastanawiające i budzące emocje jest zachowanie samolotu po wydaniu przez dowódcę załogi mjr. Arkadiusza Protasiuka komendy "odchodzimy", powtórzonej przez drugiego pilota ppłk. Roberta Grzywnę. Wcześniej piloci umówili się na odejście "w automacie". MAK właściwie nie podjął nawet próby wyjaśnienia, dlaczego system sterujący automatycznym odejściem nie zadziałał prawidłowo. Czy wciśnięto przycisk "uchod"? Jeśli tak, to dlaczego bez efektu, skoro, jak twierdzą Rosjanie, samolot był sprawny?
Pozostaje jeszcze kwestia nastawienia kierującego lotami Pawła Plusnina. Z udostępnionych zapisów rozmów jego ze współpracownikami i płk. Krasnokutskim oraz ich obu z centrami dowodzenia wynika, że obawiali się przyjęcia samolotu, zwracali uwagę na pogarszającą się pogodę i brak warunków do lądowania. Jednak, kiedy polska maszyna pojawiła się w strefie odpowiedzialności wojskowej kontroli lotów Smoleńsk-Siewiernyj, żaden tego rodzaju komunikat nie został przekazany załodze. Plusnin, wyraźnie pod wpływem Krasnokutskiego, prowadzi normalną procedurę, przekazuje dane o ciśnieniu, kursie itd. Raport MAK koncentruje się w tej kwestii na zachowaniu załogi, buduje napięcie, analizuje osobowość dowódcy, stawia hipotezę nacisków, presji psychologicznej itd., natomiast nie wspomina o zaskakującym milczeniu rosyjskich oficerów, którzy zdawali sobie sprawę z fatalnych warunków - płk Krasnokutski oceniał je bardzo dosadnie - i nic nie zrobili, by zapobiec nieszczęściu. "Niech sobie radzą" - padło z ust ich dowódcy.
Jako uzupełnienie dodajmy, że akcja ratunkowa rozpoczęła się z opóźnieniem i była prowadzona w sposób improwizowany i chaotyczny. O ile najprawdopodobniej nie udałoby się i tak nikogo uratować, ale być może zabezpieczono by więcej cennych dowodów. Inna byłaby też ogólna opinia o pracy miejscowych służb. Przypomnijmy, że główny dowód - wrak samolotu - niszczeje na terenie lotniska, a polscy eksperci będą mogli go zbadać dopiero w najbliższych miesiącach.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik 2011-07-29

Autor: jc