Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Orange Ekstraklasa - czas podsumowań

Treść

Gdyby przed rozpoczęciem piłkarskiego sezonu ktoś powiedział, że w ostatniej kolejce Zagłębie Lubin i GKS Bełchatów stoczą między sobą walkę o mistrzowską koronę - pewnie uznano by go za fantastę i skwitowano to uśmieszkami. Tymczasem oba te zespoły zdominowały ligę. Przez większą część rozgrywek prowadził Bełchatów, lepiej jednak finiszowało Zagłębie. Niespodzianka? Na pewno, ale nie było w niej przypadku. Wisła czy Legia? A może Lech lub Korona? Takie były przedsezonowe założenia. Miało zatem obyć się bez sensacji. Krakowianie i warszawianie rządzili w lidze od lat, między sobą dzieląc wszystko to, co najlepsze i najcenniejsze. Lech, połączony z potencjałem i pieniędzmi Amiki, miał do tej dwójki dołączyć. Aspiracji nie brakowało Koronie, w której tworzył się ambitny i żądny sukcesów team. O Zagłębiu wspominano rzadko, o Bełchatowie w ogóle. Sport ma jednak to do siebie, że potrafi czasem oczekiwany porządek rzeczy odwrócić do góry nogami. Tak też się stało. Zawiedli faworyci. O ile Legii udało się jakoś uratować godność - ukończyła zmagania na najniższym stopniu podium, o tyle Wisła kompletnie się skompromitowała. Fatalna polityka kadrowa, pozbawiona logiki karuzela na trenerskiej ławce, brak jakichkolwiek wzmocnień i zmęczenie materiału (a konkretnie - wypalenie części graczy) zaowocowało fatalnym ósmym miejscem na finiszu rozgrywek. Wisła okazała się największym przegranym sezonu. Wciąż mocna kadrowo (nigdzie indziej nie ma tylu reprezentantów) poniosła klęskę. Legia gasła w oczach pod wodzą trenera Dariusza Wdowczyka, do tego kompletnym niewypałem był pomysł oparcia drużyny na Brazylijczykach. Gdy jednak pod koniec sezonu Wdowczyka zastąpił Jacek Zieliński - zespół odżył. Efekt - trzeci miejsce. Co prawda niegwarantujące występu w Pucharze UEFA, ale medal to medal. Korona długo gościła w czołówce, miała nawet realne szanse na tytuł. Finiszowała jednak marnie. Przegrywała mecz za meczem, z posadą pożegnał się trener Ryszard Wieczorek. Zamiast pucharów zostało rozczarowanie. Mniejsze niż w przypadku Wisły, ale jednak. Lech udowodnił, iż z dwóch niezłych zespołów nie da się szybko zbudować jednego silnego. Miewał przeróżne wpadki, tracił mnóstwo frajerskich bramek, ale pod koniec rozgrywek grał już bardziej przyzwoicie. Do tego miał w składzie króla strzelców rozgrywek - Piotra Reissa, który w wieku 35 lat zawstydza ogromną większość ligowców umiejętnościami i zdrowym podejściem do swego zawodu. Czy to wszystko oznacza, że mistrz i wicemistrz kraju sięgnęli po swe trofea dlatego, że faworyci zawiedli? Owszem, jest w tym ziarno prawdy, ale taka teza krzywdzi Zagłębie i Bełchatów. W zakończonych w sobotę rozgrywkach nie było lepszych drużyn. Nikt nie prezentował skuteczniejszego i ładniejszego futbolu. Nie miał w składzie tylu wiodących piłkarzy i mądrych trenerów na ławce. Zagłębie wygrało, bo w decydującym momencie wytrzymało presję. Trener Czesław Michniewicz zbudował drużynę, w której każdy pracował aż miło i wierzył w sukces. Pomógł rozwinąć talent Łukasza Piszczka (wkrótce może być najlepszym polskim napastnikiem), Macieja Iwańskiego ("król" asyst w całej lidze, po jego podaniach padły aż 22 bramki), Wojciecha Łobodzińskiego (cała wspomniana trójka trafiła już do kadry) i Kolumbijczyka Manuela Arboledy. Nie zawodził doświadczony Michał Chałbiński, który - gdyby nie kontuzja - mógł zdobyć więcej goli niż Reiss. Michniewicz nie bał się stawiać na młodych i ci go nie zawodzili. W połączeniu z rutyniarzami dali klubowi drugi tytuł w historii. A że ciągnęło się za Zagłębiem widmo afery korupcyjnej? Trudno, za grzechy przeszłości trzeba płacić, ale tej ekipy z kłamstwem i oszustwem wiązać nie można. Lubin nie zdobył mistrzostwa dlatego, że kupował mecze, tylko dlatego że w tym akurat sezonie był najskuteczniejszy. A że ładniej dla oka i być może nawet lepiej grał Bełchatów? Cóż, nie wytrzymał presji. W decydującym momencie piłkarze przegrali dwa mecze (z Wisłą Kraków i Koroną) i stracili pierwsze miejsce. Z jednej strony są zatem wielkimi przegranymi, bo byli o krok od dziejowego sukcesu. Z drugiej jednak nikt, absolutnie nikt się nie spodziewał, że mogą zakończyć sezon w czołówce, nie mówiąc nawet o drugiej pozycji. Tymczasem trener Orest Lenczyk, cierpliwie i mądrze pracując, zrobił ze swych graczy wiodące postaci ligi. Ludzi anonimowych zmienił w gwiazdy. To on i Bełchatów wypromowali Radosława Matusiaka (pewnie gdyby nie odszedł do Palermo, gdzie "grzał" ławę, świętowałby z GKS tytuł), a z Łukasza Garguły uczynił najbardziej kreatywnego piłkarza w Polsce. Dariusza Pietrasiaka widzieliby u siebie wszyscy możni ligi, talent potwierdził Mariusz Ujek. Niechciani w Legii - Tomasz Jarzębowski, i Wiśle - Paweł Strąk, nieraz zawstydzili swych byłych pracodawców. Bełchatów był rewelacją rozgrywek i zasłużył na największe brawa, choć potknął się na finiszu. Krótko o pozostałych. Nadspodziewanie dobrze zaprezentowała się Cracovia. Czwarte miejsce, kilka efektownych meczów to nawet więcej, niż sama się spodziewała. Lepiej mógł wypaść Groclin, ale Puchar Polski wynagrodził mu piątą pozycję w lidze. Świetnie (ale tylko wiosną pod wodzą Jacka Zielińskiego) grała Odra. W podobnym tonie można wypowiadać się o ŁKS, ale z kolei tylko za rundę jesienną. Sporo pięknych spotkań za Arką Gdynia, lecz cóż z tego, skoro za korupcję przyjdzie jej w przyszłym sezonie walczyć o powrót do ekstraklasy. Nie zachwycił przeciętny Widzew, ale uratował się przed spadkiem, czyli spełnił najważniejsze zadanie. Niewiele dobrego można powiedzieć o Górniku Łęczna (mizerny styl, a do tego korupcja i degradacja o dwie klasy...) oraz o jego imienniku z Zabrza (uciekł znad przepaści w ostatniej chwili). Nic dobrego o Wiśle Płock, która mając takiego sponsora (Orlen), znalazła się na dnie. Słówko o najgorszej drużynie ligi, Pogoni Szczecin. Szkoda, że pożegnała się z ligą w takim stylu, szkoda, że z tego zasłużonego klubu uczyniono jakieś dziwne kuriozum, z którego śmiała się cała Polska. Oby było to przestrogą dla tych wszystkich, którzy chcą bawić się w sport, nie mając do tego ani serca, ani zdolności. Liga już za nami. Wyjątkowa, bo bez sukcesów tych, którzy ostatnio w niej dominowali. Pełna niespodzianek i tocząca się w cieniu afery korupcyjnej. Równie często nasłuchiwaliśmy newsów z boisk, co wrocławskiej prokuratury. To bolało, bo pokazywało, jak można było przez lata bezkarnie manipulować wynikami rozgrywek i naigrawać się z kibiców, dziennikarzy, samych piłkarzy i trenerów, którzy nieraz nie wiedzieli, że biorą udział w ukartowanych spektaklach. Doszło nawet do tego, że sędzia został zatrzymany przez policję tuż po zakończeniu meczu. Ale ta liga nie była zła. Wielki triumf święcili przedstawiciele małych miast (Lubin, Bełchatów, Grodzisk), nie zabrakło świetnych meczów, miłych niespodzianek, pełnych trybun, wspaniałej oprawy. Towar pod nazwą "polska liga" zaczął się sprzedawać coraz lepiej i śmielej i oby ta tendencja się utrzymała. Pojawili się nawet następcy dawnych jej gwiazd, wspomniani już Piszczek, Iwański, Garguła, Radosław Majewski, Jakub Wilk, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Fabiański (z tym że dwaj ostatni przez najbliższe lata na naszych boiskach grać już nie będą). A w przyszłym sezonie może być lepiej. Zwycięzcy się wzmocnią, przegrani wyciągną wnioski i zrobią wszystko, by odzyskać stracone pozycje, a wrocławscy prokuratorzy dokończą oczyszczania polskiej piłki z czarnych owiec. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-05-31

Autor: wa