Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kubica: tak spełniają się marzenia

Treść

Robert Kubica chyba nie mógł wybrać sobie lepszego miejsca do wygrania pierwszego w życiu wyścigu Formuły 1 od Montrealu. Przed rokiem na tamtejszym torze im. Gillesa Villeneuve'a przeżył strasznie wyglądający wypadek, z którego cudem wyszedł bez szwanku. W niedzielę wrócił w stylu godnym wielkiego mistrza. Zwyciężył, zachwycił, zadziwił. - Cieszę się z Polską i wszystkimi moimi kibicami - powiedział. Na początku grudnia 2005 roku Kubica pierwszy raz zasiadł za kierownicą bolidu Formuły 1. Wcześniej jeździł w niższych seriach, odnosił sukcesy, jego nazwisko było znane, a drzwi do marzeń otworzyły się po zwycięstwie w prestiżowej World Series by Renault. Po tym triumfie, w nagrodę, mógł odbyć testy we francuskiej stajni, której szefowie... do dziś nie potrafią pojąć, dlaczego nie podpisali z nim wtedy umowy. Próby wypadły na tyle obiecująco, że krakowianinem zainteresowali się włodarze młodego i ambitnego zespołu z Niemiec - BMW-Sauber. 20 grudnia obie strony związały się umową, Polak miał być trzecim kierowcą, jeżdżącym podczas piątkowych treningów przed weekendem Grand Prix, testującym samochody, przekazującym wszelakie informacje na temat ustawień etc. Ten stan trwał zaledwie kilka miesięcy. Kubica spisywał się znakomicie, wygrywał sesje i choć ich wyników nie można było uważać za stuprocentowo miarodajne - budził uznanie fachowców. "Bomba" wybuchła przed Grand Prix Węgier. Niemiecki zespół postanowił pożegnać się (bez żalu) z Kanadyjczykiem Jacques'em Villeneuve'em, jego następcą został Robert. Debiut wypadł kapitalnie - zajął siódme miejsce i choć później zdyskwalifikowano go za zbyt małą wagę bolidu, świat F1 dostał jasny sygnał, że pojawił się nowy, wielki talent. 10 września przeszedł do historii. W Grand Prix Włoch na torze Monza, jednym z najważniejszych, najbardziej prestiżowym wyścigu w kalendarzu, uplasował się na rewelacyjnej trzeciej pozycji, przegrywając tylko z siedmiokrotnym mistrzem świata, Michaelem Schumacherem i Finem Kimim Raikkonenem. To był jeden z ostatnich występów Niemca w karierze, po sezonie zakończył karierę. Obserwujący podium fachowcy nie mieli wątpliwości, iż obok "Schumiego" stoi jego następca. Człowiek, który w najbliższej przyszłości może stać się wielką gwiazdą Formuły 1. Nieoszlifowany jeszcze brylant, a już wybitny kierowca. Robert Kubica. Ubiegły sezon był dla Polaka trudny. Niby ugruntował swą pozycję w ścisłej czołówce, ale ani razu nie stanął na podium Grand Prix. Taka sytuacja spotkała go po raz pierwszy, bo wcześniej, niezależnie od serii, rokrocznie częściej lub rzadziej, ale zajmował miejsca w najlepszej trójce. Teraz przeżył rok bez spektakularnych sukcesów, nowy sezon rozpoczął głodny jak nigdy - i efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. - Wiele czynników złożyło się na taki, a nie inny obraz. W 2007 roku przeżywałem wiele trudnych chwil, rozczarowań, męczyłem się. Dziś jest inaczej. I wcale nie wydaje mi się, abym radykalnie poprawił się jako kierowca. Na wynik w Formule 1 składa się mnóstwo czynników zewnętrznych, drobiazgów tak dookoła, jak i wewnątrz samochodu. Teraz auto czuję dużo lepiej, znacznie poprawiły się ustawienia, poprawiliśmy sporo z tych niuansów, które jeszcze niedawno się nie sprawowały, jak należy - przyznaje. W tym roku Polak dostał wreszcie do dyspozycji niezawodny bolid. Przed rokiem bywało z tym różnie, bardzo różnie. Inżynierowie BMW wykonali kawał świetnej roboty i choć jeszcze więcej pracy przed nimi - dotychczasowe efekty budzą uznanie. Od razu przełożyło się to na wyniki. Kubica w bieżącym sezonie jeździ rewelacyjnie. W najgorszym wyścigu plasował się na czwartym miejscu (nie licząc GP Australii, którego nie ukończył nie z własnej winy), poza tym był trzeci w Bahrajnie, drugi w Malezji i Monako oraz w niedzielę pierwszy (!!!) w Kanadzie. To były najwspanialsze chwile w jego dotychczasowej karierze. Spełnił swe marzenie, wykonał gigantyczny krok do przodu i pokazał, że wszyscy ci, którzy onegdaj okrzyknęli go następcą Schumachera, mieli wiele racji. - Cieszę się niezmiernie, jestem bardzo szczęśliwy. Wyścig był trudny, startowałem z brudnej części toru, niewiele brakowało, aby szybko wyprzedził mnie Kimi Raikkonen - opowiada. Decydująca dla losów rywalizacji okazała się wizyta w alei serwisowej jadącej na czele czwórki: Kubicy, Lewisa Hamiltona, Raikkonena i Nico Rosberga. Pierwsi wyjeżdżali z niej Polak i Fin, zatrzymało ich nagle czerwone światło. Całego tego zdarzenia nie zauważył Brytyjczyk z McLarena i z impetem uderzył w tył czerwonego bolidu Ferrari. Po chwili wpadł na niego Niemiec z Williamsa. - Muszę podziękować Lewisowi, że wybrał Kimiego zamiast mnie - mówi z uśmiechem krakowianin. Hamilton (został później ukarany przesunięciem o 10 miejsc na starcie kolejnej eliminacji) i Raikkonen już dalej nie pojechali, co otworzyło przed Robertem historyczną szansę. - Po pit stopie utknąłem za kierowcami jadącymi na jeden postój i straciłem przez to sporo czasu. Gdy tylko Timo Glock jako ostatni z nich zjechał do boksu, mogłem przyspieszyć i jechać wreszcie swoim tempem. Wciąż nic nie było jednak przesądzone, miałem tylko osiem okrążeń na zwiększenie przewagi do bezpiecznych 21 sekund, co było dużym wyzwaniem. Ostatecznie udało mi się wypracować 24 sekundy i dzięki temu uplasowałem się przed Nickiem. Na dziesięć okrążeń przed metą otrzymałem polecenie od swojego inżyniera, abym jechał spokojnie, bezpiecznie, za bardzo nie naciskał gazu, tylko dojechał do niej swoim tempem. Dlatego kilka ostatnich okrążeń było w moim wykonaniu wolniejszych, jednak cały czas kontrolowałem sytuację na torze. Miałem też świadomość, że o błąd wcale nie było trudno, tym bardziej iż w kilku miejscach nawierzchnia była zniszczona i brudna. Wszystko się udało! - wspomina Polak. Kubica nie tylko wygrał wyścig, pierwszy w życiu, pierwszy dla BMW-Sauber, został też nowym liderem klasyfikacji generalnej mistrzostw świata. - To niesamowite. Spełniłem swe marzenia w Kanadzie, gdzie przed rokiem miałem poważny wypadek. Fantastycznie zwyciężyć dla zespołu, z którym wspólnie dorastamy i dojrzewamy. Prowadzę w mistrzostwach, mam nadzieję, że otrzymam stuprocentowe wsparcie aż do ostatniego wyścigu, aby bronić tej pozycji - mówi. Mario Theissen, dyrektor BMW Motorsport, dodaje: - Mieliśmy nadzieję na podium w Montrealu, ale o podwójnym zwycięstwie nawet nie marzyliśmy. Wykonaliśmy gigantyczny krok do przodu, obaj kierowcy pojechali bezbłędnie, opłaciły się wybrane strategie. Jest co świętować. Co dalej? Jak spisywać się będzie Kubica jako lider mistrzostw świata? Czy zdoła utrzymać tę pozycję, podoła presji, większym oczekiwaniom? Zobaczymy. Z presją sobie poradzi. Jest silny psychicznie, nie "zagotuje" mu się głowa, nie ma wątpliwości. A czy zostanie mistrzem świata? Spokojnie, spokojnie. BMW, choć wykonało milowy skok, wciąż jest wolniejsze od Ferrari i McLarena, co potwierdza sam Kubica. Ale niemiecki zespół się rozwija, w najlepszym tempie z całej stawki, przez ostatni rok wykonał gigantyczny postęp, więc kto wie. Obecny sezon jest tak pełen niespodzianek, tak dramatyczny i nieprzewidywalny, że żadnego scenariusza nie można wykluczyć. Robert już przeszedł do historii, już zyskał stałe miejsce w annałach sportów motorowych, ale to tylko zaostrzyło jego apetyty. Ferrari? Wielu obserwatorów chciałoby związać Polaka z tą stajnią, wychodząc z założenia, iż w najlepszym zespole mógłby w pełni rozwinąć swój talent i pójść śladem Schumachera. Jeśli w ogóle, to ten temat będzie realny dopiero po zakończeniu przyszłego sezonu, ale krakowianin zachowuje dystans. Wydaje się, że ogromną frajdę sprawia mu wspomniane już dojrzewanie wraz z zespołem. Cieszą go wspólne sukcesy, razem wykonane kroki do przodu. Jeśli zatem uzna, iż BMW zagwarantuje mu rozwój - nie opuści go. Na razie jednak nie ma co dywagować - dziś Kubica jest liderem BMW, wschodzącą gwiazdą Formuły 1, liderem mistrzostw świata i najpopularniejszym, najbardziej znanym polskim sportowcem. W niedzielę dokonał czynu niezwykłego, dziejowego, wspaniałego. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-06-10

Autor: wa