Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komisja może przeczytać nowy plan

Treść

Związkowcy chcą utrzymania wszystkich polskich stoczni i inwestycji dających gwarancje pracy dla wszystkich zatrudnionych. Wczoraj o ratowanie swojego zakładu apelowali też stoczniowcy ze Szczecina, którzy domagali się, by sprawą zajęli się premier i prezydent. Stoczniowcy z Gdańska chcieli przekonać Neeli Kroes, unijną komisarz ds. konkurencji, by ta zrezygnowała z negatywnej rekomendacji planów restrukturyzacyjnych stoczni na forum KE i dała polskim zakładom jeszcze jedną szansą. - My chcemy realizacji planu z lutego br., który mówił o inwestycjach, o rozbudowie stoczni gdańskiej. Prosimy też o czas i szansę dla stoczni w Gdyni i w Szczecinie, bo upadłość jest złym rozwiązaniem. Tu chodzi o tysiące miejsc pracy, przecież pracownicy stoczni nie są winni zaistniałej sytuacji - powiedział nam Karol Guzikiewicz, wiceszef NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdańsk. Zastrzegł też, że pomiędzy związkami zawodowymi stoczni nie ma konfliktu, a rozbieżność ocen programów restrukturyzacyjnych złożonych przez polski rząd wynika z faktu zawarcia w nich planów zwolnień w gdańskim zakładzie. Związkowcom nie udało się wczoraj spotkać z Kroes, jednak jak podkreślili, zostali ciepło przyjęci. Oprócz swoich próśb zawartych w liście stoczniowcy zostawili dla komisarz flagę "Solidarności" oraz zaproszenie do Gdańska. - Myślę, że osiągnęliśmy zakładany cel. Przedstawiliśmy swoje stanowisko, a nawet więcej, prosiliśmy też za kolegów z Gdyni i Szczecina - dodał. W dotychczasowych opiniach wyrażanych przez Kroes gdańska stocznia ma największe szanse na przetrwanie, gdyż jest zakładem relatywnie małym, sprywatyzowanym i otrzymała mniejszą pomoc publiczną niż stocznie w Gdyni i Szczecinie. - Jeśli władze polskie chcą przesłać nowy plan dla Gdańska, to jesteśmy otwarci, by go przeanalizować - zapewnił związkowców rzecznik komisarz Kroes Jonathan Todd. O swój zakład pracy upominali się także szczecińscy stoczniowcy. Wczoraj spod bramy głównej szczecińskiej stoczni "Nowa" pod urząd wojewódzki przeszła kilkutysięczna manifestacja pracowników zakładu, którzy protestowali przeciwko ewentualnej negatywnej opinii dotyczącej prywatyzacji ich stoczni. Demonstrującym stoczniowcom towarzyszyły dźwięki syren, gwizdy i petardy. Protestujący mieli ze sobą transparenty z hasłami: "Nie chcemy Grada, niech spada", "Platforma = oszuści". W opinii Krzysztofa Fidury, wiceszefa "S" Stoczni Szczecin "Nowa", stoczniowcy nie dopuszczają "czarnego scenariusza", w którym KE wyda negatywną ocenę planów restrukturyzacyjnych stoczni. Związkowcy nie chcą słyszeć o upadłości i chcą od najwyższych władz Polski interwencji w KE. Mówią też o tym, że proces prywatyzacyjny stoczni musi się odbyć - tak jak zapewniał rząd - bez zatrzymywania produkcji i z gwarancją zatrudnienia i płac dla załogi. - Nie ma zgody na upadłość, myśmy już to w 2002 roku przeżywali i wiemy, co to oznacza - powiedział Fidura. Stoczniowcy uważają, że sprawę może jeszcze uratować interwencja i osobiste zaangażowanie zarówno premiera Donalda Tuska, jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dlatego domagali się spotkania z premierem, na które zapowiedzieli się w Warszawie - najpóźniej we wtorek. Tymczasem w opinii Marcina Zydorowicza, wojewody zachodniopomorskiego, i Piotra Krzystka, prezydenta Szczecina, nawet negatywna decyzja KE nie przekreśla przyszłości szczecińskiej stoczni. Zdaniem Zydorowicza, w przypadku upadłości najważniejsze jest to, by nie dopuścić do rozdrobnienia stoczni i by zakład pod nadzorem syndyka mógł być sprzedany jako całość. Majątek mógłby kupić potencjalny inwestor konsorcjum Mostostal Chojnice, który deklarował, że nawet zakładając czarny scenariusz, będzie w stanie zrealizować program prywatyzacyjny. Problem w tym, że w stoczni pozostałoby ok. 75 procent załogi. W ocenie wojewody, wariant upadłości, czyli ministerialny "plan B", nie jest na razie dopuszczany, choć jest rozpatrywany. - Na razie negatywna decyzja była faktem medialnym - ocenił. Wojewoda i prezydent zapewniali, że do ewentualnego negatywnego wariantu przygotowane są urzędy pracy - chodzi nie tylko o zasiłki, ale i o programy pozwalające na przekwalifikowanie pracowników. - Teraz należy jednak całą energię skoncentrować na tym, by KE dała się przekonać, że warto utrzymać stocznie w Szczecinie i w Gdyni - dodał Krzystek. Los polskich stoczni, po wtorkowym spotkaniu Aleksandra Grada, ministra skarbu, z unijną komisarz ds. konkurencji Neeli Kroes, wisi na włosku. Kroes zapowiedziała negatywną rekomendację dla ministerialnych programów restrukturyzacyjnych. Jeśli KE poprze takie stanowisko Kroes, dla stoczni będzie to oznaczało konieczność zwrotu pomocy publicznej, jaką otrzymały od maja 2005 r., a w efekcie ich bankructwo. Ostateczna decyzja o zatwierdzeniu bądź odrzuceniu programów ma zapaść "tak szybko, jak to będzie możliwe". W przedstawionych w KE wrześniowych planach resort skarbu zakładał, że ISD Polska, właściciel stoczni Gdańsk, zainwestuje w połączone zakłady w Gdańsku i w Gdyni. Z kolei w Szczecinie inwestorem miałoby być konsorcjum Mostostal Chojnice wraz z norweskim Ulsteinem. Marcin Austyn "Nasz Dziennik" 2008-10-04

Autor: wa