Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gender w teczce Jourovej

Treść

Zdjęcie: Yves Herman/ Reuters

Przesłuchanie Věry Jourovej to przykład zręcznego ukrywania prawdziwych poglądów i celów.

Oprócz szeregu zagadnień dotyczących kwestii sprawiedliwości konsumentów Jourová ma w swojej tece także kontrowersyjne etycznie kwestie równości płci. Lewica oczekiwała, że kandydatka wprost opowie się za ideologią gender. Ta była jednak ostrożna.

Taktyczne uniki

– Nie będę analizowała językowo znaczenia słowa „gender”, bo wynik mógłby okazać się niedobry. Musimy brać pod uwagę fizjologię, tradycję i społeczeństwo. Pewnych elementów nie możemy zmienić, wynikają z tradycji – zapewniała. Pewna deputowana doradzała przyszłej komisarz lekturę książki „Uwikłani w płeć” znanej feministki Judith Buttler. To jeden z manifestów ideologii gender w najbardziej skrajnym, transgresyjnym ujęciu. Książkę uważa się za początek jeszcze dalej idącej teorii „queer”. Jourová obiecała zapoznać się z tymi rewolucyjnymi pomysłami. Wyraziła też zdziwienie, że „w Niemczech jest tak dużo płci”, gdy pewna deputowana wymieniła wszystkie opcje, jakie można wybrać w niemieckiej wersji Facebooka. Jest tam do wyboru nie tylko mężczyzna lub kobieta, ale i płeć mieszana, neutralna, brak płci i temu podobne dziwactwa.

Nie należy jednak sądzić, że Jourová będzie obrończynią zdrowego rozsądku w kwestiach obyczajowych. – Ucieka od definiowania, czym jest gender, szuka złotego środka, żeby wszystkim się przypodobać, a jednocześnie chce ratyfikować konwencję, która definiuje płeć jako zjawisko społeczno-kulturowe. Albo jest słabo zorientowana w tej tematyce, albo szuka takiej formuły, żeby nie konfliktować i nie określać swoich priorytetów – ocenia deputowana Jadwiga Wiśniewska (ECR).

Jourová opowiada się za szerokim stosowaniem parytetów płciowych. Mają one obejmować nie tylko kandydatów w wyborach, ale i spółki.

Akcje Cañete

Lewica wzięła jednak wczoraj na cel przede wszystkim hiszpańskiego kandydata na komisarza ds. polityki klimatycznej i energii.

Miguel Arias Cañete musiał zmierzyć się z pytaniami dotyczącymi swojego osobistego majątku. Polityk sprzedał posiadane akcje dwóch spółek paliwowych warte ok. pół miliona euro. W dniu przesłuchania ani on, ani jego żona, ani syn nie mieli już żadnych akcji, syn dodatkowo zrezygnował z pracy w jednej z tych firm. Cañete zrezygnował także z członkostwa w radzie fundacji FAES (politycznego think tanku). Okazuje się jednak, że ze spółkami Petrolifera Ducar i Petrologis Arias Canrias związany jest wciąż jego szwagier i dalsza rodzina. Unijne przepisy nie każą jednak sięgać tak daleko. Hiszpan zapewniał, że zrobił więcej niż wymaga prawo, a o żadnym konflikcie interesów nie ma mowy; obie firmy to małe spółki logistyczne zajmujące się głównie przechowywaniem ropy naftowej, na dodatek zaangażowane w technologie energii odnawialnych.

To wszystko nie wystarczyło – zarzuty braku bezstronności padały w prawie wszystkich pytaniach posłów lewej strony. Do tego na salę przyszło kilkudziesięciu ich asystentów i doradców, którzy w odpowiednich miejscach klaskali lub buczeli z niezadowoleniem.

Hiszpan w czasie pracy w rządzie udzielił pierwszych zezwoleń na wydobywanie gazu łupkowego (szczelinowanie), co oczywiście nie podobało się ekologicznej lewicy. Ale podobnie jak w przypadku energii jądrowej powtarzał, że jako komisarz nie będzie decydował o tym, które państwo zezwoli na eksploatację łupków, a które tego zabroni.

Energetyczne bezpieczeństwo

Arias Cañete wypadł na tle innych kandydatów wyjątkowo korzystnie. Zapewnił, że jest przekonany, iż rzeczywiście zachodzą szkodliwe zmiany klimatyczne i należy im przeciwdziałać, przy czym UE ma być w tym liderem, bez względu na politykę innych krajów – Chin, USA czy Rosji. – Widzę tu pewną sprzeczność, bo jednocześnie mówił o konieczności wspólnego działania na poziomie światowym. Biorę to na karb jego dotychczasowej pracy w ministerstwie odpowiedzialnym za ochronę środowiska – ocenia europoseł Andrzej Grzyb (EPP). Surowe podejście do emisji oznacza zmuszanie państw członkowskich do uderzających w gospodarkę ograniczeń emisji dwutlenku węgla, co wyjątkowo boleśnie odczuwają państwa o mniej zaawansowanej technologicznie gospodarce jak Polska. Arias Cañete podał zresztą przykład Polski jako kraju uzależnionego od węgla. Jako rozwiązanie widzi on rozwój nowych technologii takich jak magazynowanie CO2, ale przyznał, że to kwestia odległej przyszłości.

Jego priorytety to przede wszystkim ograniczenie zużycia energii, wymienił przy tym sektory budownictwa i transportu, co nie jest dobrą wiadomością dla polskich firm z branż i całej naszej gospodarki, dla której żywotną sprawą jest rozwój infrastruktury. Jest też zdecydowanym zwolennikiem wspólnego rynku energii oraz wspólnych, unijnych zakupów energii na zasadzie dobrowolności, żeby „połączyć moc negocjacyjną” całej Unii wobec np. Gazpromu. To idee bliskie forsowanej przez Polskę koncepcji Unii Energetycznej.

Arias Cañete dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego chce postawić na „nowe źródła i szlaki importu” oraz „otwarcie korytarza południowego”, a także zwiększenie własnej produkcji energii. – Jeśli chcemy bezpieczeństwa, musimy zdywersyfikować źródła. Nie możemy sobie pozwolić na jednego dostawcę – stwierdził. Dodał, że obecnie mamy zagrożenie dla dostaw energii związane z kryzysem na Ukrainie, ale „kryzys może być też gdzie indziej, np. w basenie Morza Śródziemnego”, i Europa musi być na to gotowa. W tym celu zamierza popierać rozwijanie połączeń energetycznych między krajami członkowskimi (interkonektorów). Jako przykład podawał swój rodzimy Półwysep Iberyjski, który jest „energetyczną wyspą”, to znaczy nie ma połączenia rurociągami ani liniami elektroenergetycznymi z resztą kontynentu. Obiecuje także zapewnienie połączeń w obszarze Bałtyku, „chociaż jest to bardzo kosztowne, to jednak konieczne”. Będą na to unijne fundusze strukturalne. Na pewno ucieszą się z takiej deklaracji szantażowani przez Rosję Litwini, Łotysze i Estończycy.

– Wzmianka o korytarzu południowym to nawiązanie do koncepcji Gazociągu Nabucco. Dobrze, że kandydat na komisarza bierze taką możliwość pod uwagę – ocenia Grzyb.

W tym samym czasie co Arias Cañete przesłuchiwany był inny budzący kontrowersje kandydat, Węgier Tibor Navracsics. Były wicepremier, minister sprawiedliwości i szef administracji rządowej u Viktora Orbána ma odpowiadać za edukację, kulturę, młodzież i kwestie obywatelstwa. Navracsics ignorował wszelkie ogólne oceny Fideszu i konkretnie Orbána. – Na tej sali jest Navracsics, a nie Orbán – odpowiedział Krystynie Łybackiej (S&D).

Spięta Bieńkowska

Elżbietę Bieńkowską przesłuchiwały jednocześnie trzy komisje. Była wicepremier w rządzie Donalda Tuska ma bardzo skomplikowaną tekę: rynek wewnętrzny, przemysł, polityka wobec sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Kandydatka była wyraźnie spięta. Najpierw odczytała swoją wstępną wypowiedź przeraźliwie szybko po angielsku, ale z kolei na pytania deputowanych odpowiadała bardzo powoli po polsku i z czasem coraz częściej się myliła („Hm, jak to jest po polsku? Aha, niesprawiedliwość”).

Miała problem z przestrzeganiem czasu wypowiedzi, choć nie była w tym odosobniona. – Oj, jak ja sobie dam radę – powiedziała, gdy prowadzący część posiedzenia jej partyjny kolega Jerzy Buzek powiedział, że będzie miała na każdą odpowiedź tylko dwie minuty i jeszcze co najwyżej 20 sekund.

Jej wypowiedzi pełne były fachowej terminologii, specyficznych, technicznych terminów i skrótów, powtarzała też całe ustępy swojej pisemnej odpowiedzi na pytania komisji. Z jednej strony zaletą jest ewidentna fachowość i pominięcie zbędnych europejskich komunałów czy górnolotnych idei, ale jednocześnie można było odnieść wrażenie, że grzęznąc w szczegółach, ukrywa brak wizji problemów gospodarczych Europy i ich rozwiązania. Często dopiero zapowiadała przygotowanie programów określonych działań, przez co deputowani nie mogli się dowiedzieć, czego się spodziewać za kilka miesięcy. Bieńkowska zasadniczo chce kontynuować dotychczasową politykę KE w powierzonych jej dziedzinach, chociaż europosłowie (także z jej własnej frakcji) wytykali wiele błędów, w tym działań narażających na korupcję.

Bieńkowska nie potrafiła wytłumaczyć, jak sobie poradzi z kłopotami europejskich firm na światowych rynkach. Z powodu wymogów socjalnych, ekologicznych i innych przegrywają konkurencję z przedsiębiorcami z innych regionów (np. Chin), a członkostwo w WTO uniemożliwia stosowanie przez UE wielu barier protekcjonistycznych. Kandydatka właściwie miała do powiedzenia jedynie to, że powstałej sprzeczności nie widzi albo da się jej uniknąć.

Zadaniem Bieńkowskiej jako komisarza będzie rozwiązywanie problemów dotyczących „łańcucha zależności” milionów europejskich firm. Kandydatka zapowiedziała doprowadzenie do „pełnego rozwoju potencjału gospodarki Europy” i „wspieranie konkurencyjności przez inwestycje i innowacje”. Jej priorytetami ma być znoszenie barier (np. kwestia uznawalności dyplomów, sprawy tablic rejestracyjnych samochodów) i kilka posunięć legislacyjnych (dotyczą usług, bezpieczeństwa produktów i zamówień publicznych). Bieńkowska planuje też zmiany w prawach własności intelektualnej i dotyczących nowych technologii. Za strategiczne gałęzie europejskiego przemysłu uznała branżę samochodową, chemiczną, przemysł obronny i budownictwo. Zapowiedziała starania o światową harmonizację przepisów samochodowych, co miałoby pomóc europejskim koncernom motoryzacyjnym.

Kilka razy stwierdziła, że w UE wcale nie brakuje pieniędzy, ale są często źle wydawane, w sposób nieodpowiadający potrzebom przedsiębiorców. Deputowani zarzucali Bieńkowskiej, że całe życie była urzędnikiem, biurokratą bez doświadczeń w prywatnym biznesie.

Piotr Falkowski, Bruksela
Nasz Dziennik, 3 października 2014

Autor: mj