Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dlaczego nie diagnostyka przyczyn niepłodności?

Treść

Naprotechnologia to zespół metod leczenia i diagnozowania przyczyn niepłodności rozpowszechniony w Europie od 10 lat. W Polsce specjaliści w praktykowaniu tej naturalnej i skutecznej metody leczenia zaburzeń niepłodności dopiero przechodzą długotrwałe i kosztowne szkolenia. W Lublinie zakończył się właśnie pierwszy z czterech etapów kursu, który pomyślnie ukończyło dwadzieścia osób. Główną przeszkodą w podjęciu szkolenia są wysokie koszty. Jednak jak na razie Ministerstwo Zdrowia nie ma pomysłu na wsparcie finansowe metod diagnostyki i leczenia niepłodności. Całkowicie pochłonięte jest za to dążeniem do refundacji zabiegów sztucznego zapłodnienia. Diagnostyka metodą naprotechnologii powinna być w Polsce refundowana - podkreśla Ewa Ślizień-Kuczapska, ginekolog położnik.

Naprotechnologia to nazwa metod rozpoznawania i leczenia niepłodności. Została opracowana i opatentowana 25 lat temu przez prof. Thomasa W. Hilgersa, amerykańskiego ginekologa, chirurga i specjalistę chorób kobiecych. W Polsce metoda znana jest wąskiemu gronu osób od zaledwie dziesięciu lat, przede wszystkim lekarzom, którzy w swej pracy kierują się zasadami poszanowania godności człowieka i szukają rzeczywistych przyczyn niepłodności. Niestety, jak dotąd w żadnym państwie metoda ta nie jest refundowana. - Metoda jest warta uwagi, bo odwołuje się do naturalnych metod i naturalnego cyklu owulacyjnego kobiety. Wymaga ona obserwacji i współpracy między małżonkami. Nie wyklucza pomocy farmakologicznej i chirurgicznej, ale nie w sensie procedury zapłodnienia pozaustrojowego. Myślę, że dobrze byłoby ją upowszechniać, bo, po pierwsze - jest to alternatywa dla in vitro, a po drugie - niestety znalazła się na uboczu metod leczenia niepłodności - mówi w rozmowie z nami poseł Bolesław Piecha (PiS), ginekolog, były wiceminister zdrowia. Skuteczność naprotechnologii jest imponująca: ponad 70 proc. poczęć po rozpoczęciu leczenia niepłodności małżonków. Metoda ta skuteczna jest także w przypadku małżeństw, które wcześniej nieskutecznie stosowały procedurę in vitro (która, co istotne, nie jest metodą leczenia, lecz zapłodnienia pozaustrojowego, po jej zastosowaniu para nadal pozostaje bezpłodna). Jak zauważa prof. Bogdan Chazan, ginekolog, dyrektor Szpitala im. Św. Rodziny w Warszawie, naprotechnologia, a dokładnie pewne jej elementy są w Polsce stosowane, służą do wykrywania przyczyn niepłodności i leczenia. - Każda z metod składowych naprotechnologii może być stosowana w Polsce i nie ma ku temu przeszkód. Wykonuje się w Polsce operacje w przypadku endometriozy czy zarośnięcia jajowodów, terapie hormonalne i w sposób prawidłowy ocenia się cykl kobiety - podkreśla prof. Chazan.

Biznes kontra zdrowie
- Większość lekarzy widzi w in vitro szybkość, nie licząc się z kosztami ani moralnymi, ani finansowymi - potwierdza w rozmowie z nami Bolesław Piecha. W takiej sytuacji znaleźli się państwo Pietrusińscy, którzy obecnie jako jedni z pierwszych w Polsce uczą stosowania metody naprotechnologii. - Po jakimś czasie starań i oczekiwań na dziecko zwróciliśmy się do lekarza. Na pierwszej wizycie, bez postawienia żadnej diagnozy, powiedział nam, że nie mamy szansy i nigdy nie będziemy mieli dziecka, ale że może nam zaproponować in vitro. Odpowiedzieliśmy, że chcemy normalnego leczenia, a nie in vitro. Wtedy lekarz powiedział nam, że nie może nam, oprócz in vitro, nic innego zaproponować. Inny lekarz, owszem, zaczął nas leczyć, ale zaznaczył, że nawet jeśli sytuacja się poprawi, to i tak radzi nam zrobić sztuczne zapłodnienie jak najszybciej, bo potem może się okazać, że i na nie będzie za późno. Nie zgodziliśmy się - opowiada Agnieszka Pietrusińska, jedna z pierwszych w Polsce instruktorek modelu Creightona, używanego w naprotechnologii.
Naprotechnologia jest o wiele tańsza niż sztuczne zapłodnienie, którego koszty idą w dziesiątki tysięcy złotych, przy czym przyczyny niepłodności nie zostają usunięte, tylko ominięte. Dlaczego zatem nie mówi się o naprotechnologii? - Myślę, że za takim intensywnym upowszechnianiem in vitro stoją ogromne pieniądze. - Co by tu nie mówić, jest to potężny przemysł farmaceutyczny. Przemysł, który produkuje odpowiednie oprzyrządowanie laparoskopowe, laboratoria - mówi Piecha. W jego opinii, ci, którzy tak bardzo chcą upowszechnienia in vitro w Polsce, widzą w naprotechnologii zagrożenie, bo może odebrać im zarobek.
- Naprotechnologia traktuje człowieka jako całość, nie tylko jako ciało. A to u wielu par uwalnia blokadę psychiczną i pozwala im w naturalny sposób począć dziecko - podkreśla były wiceminister zdrowia. Z kolei Pietrusińska zwraca uwagę na podszyte fałszerstwem pochwały in vitro. - Ludzie mają prawo do diagnozy przyczyny niepłodności. Znam przypadek 44-letniej kobiety, która leczy się od 20 lat i wciąż nie zna przyczyny swej niepłodności. Wtedy człowiek jest już psychicznie wykończony. Wykorzystują to kliniki in vitro, które wyzyskują jeszcze dodatkowo tych ludzi i dalej, nie stawiając diagnozy, proponują in vitro. Mam też pacjentkę, która musiała przejść terapię psychiatryczną po zabiegu in vitro. Naprawdę nikt mi nie wmówi, że in vitro nie ma żadnych konsekwencji i skutków ubocznych - mówi Pietrusińska.

Komu chce pomóc rząd?
W Lublinie zakończył się właśnie pierwszy z czterech etapów szkolenia w zakresie naprotechnologii, które przeszło dwadzieścia chętnych do zajmowania się tą metodą osób. - To wielkie wydarzenie i pierwsze takie szkolenie w Polsce, te osoby już na pierwszym etapie zainwestowały w siebie mnóstwo pieniędzy - podkreśla w rozmowie z nami Maria Środoń, dyrektor MaterCare Polska. Całe szkolenie to koszt ok. 10 tys. złotych. Kurs w Lublinie prowadziły mgr Janina Filipczuk i dr Teresa McKenna z Toronto oraz Phyllis White i Kathy Rivet ze Stanów Zjednoczonych i Margaret Neale z Wielkiej Brytanii. Uczestnicy przyjechali z Poznania, Krakowa, Warszawy, Radomia, Bydgoszczy, Żywca, Bielska-Białej, Wodzisławia, Zabrza, Tarnowa, Białegostoku i Lublina, i w tych też miastach będą zakładane ośrodki FertilityCare czy NaProTechnology.
Pytając o plany Ministerstwa Zdrowia dotyczące refundacji naturalnych metod planowania rodziny, otrzymaliśmy odpowiedź, że decyzje o zastosowaniu określonych metod leczenia i diagnostyki podejmują lekarze, którzy mają obowiązek leczyć osoby borykające się z problemem niepłodności zgodnie z dostępną wiedzą medyczną. Teoretycznie pojedyncze badania hormonalne i badania materiału genetycznego są refundowane i można je w Polsce wykonać w ramach NFZ. Jednak w praktyce już samo znalezienie lekarza, który jest w stanie przeprowadzić pełną diagnostykę, graniczy z cudem. Potwierdza to Michał Pietrusiński, który sam próbował sprawdzić dostępność tych badań. - Postanowiłem sprawdzić, jak wygląda w Polsce leczenie niepłodności i czy jest to refundowane przez NFZ. Poszedłem do przychodni na Ursynowie. Sprawdziłem, czy przyjmuje tam androlog, oczywiście go nie było. Potem dzwoniłem do informacji medycznej, gdzie pani powiedziała mi, że nie wie, gdzie przyjmuje androlog w ramach NFZ. Skierowała mnie, żebym zasięgnął informacji w Funduszu. Zadzwoniłem, podano mi listę trzech andrologów w Warszawie. Teoretycznie więc androlog jest w Warszawie dostępny, przy czym nie wiem, jaki jest czas oczekiwania na badanie... - relacjonuje Pietrusiński.
Ministerstwo mogłoby uruchomić specjalne fundusze dla lekarzy specjalizujących się w leczeniu metodami naprotechnologii. Jeśli byłoby ich więcej, ich działania byłyby lepiej widoczne i dostępne dla wielu małżeństw w całej Polsce. Profesor Bogdan Chazan stara się o powołanie zespołu doradczego przy Ministerstwie Zdrowia w kwestiach naturalnego planowania rodziny. - Myślę, że zespół zajmie się w pierwszej kolejności i zwróci się do ministra zdrowia, aby uwzględnił w wydatkach finansowych także wydatki na promocję metod leczenia niepłodności. Mam nadzieję, że zespół zacznie prace na początku przyszłego roku - potwierdza prof. Chazan. Jednak wsparciem dla wszystkich osób borykających się z problemem niepłodności powinna być refundacja kompletnej i kosztownej diagnostyki i leczenia przyczyn niepłodności. - Nasz apel jest taki, aby pomoc państwa polegała na tym, by małżeństwa były wspomagane finansowo, jeśli chodzi o diagnozowanie przyczyn niepłodności. USG kosztuje 90 zł, a lekarz nie ma czasu nawet z pacjentką porozmawiać. Koszty są ogromne, badania hormonalne - zbadanie jednego hormonu kosztuje 25 zł, badania dla mężczyzn itd... - podkreślają państwo Pietrusińscy.
- Rząd chce, aby refundowany był zabieg in vitro, a nie diagnostyka i leki. Małżeństwa staną przed kolejnym dylematem: albo będzie z własnych pieniędzy płaciło za diagnostykę, albo pójdzie na darmowy zabieg in vitro. Dochodzimy do paranoi, gdy odmawia się refundowania diagnostyki i leczenia, a płacić się będzie z budżetu za coś, co leczenie omija i udaje, że nim jest - podkreśla Michał Pietrusiński.
Izabela Borańska
"Nasz Dziennik" 2008-12-24

Autor: wa