Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Często wracam myślą do Pekinu

Treść

Rozmowa z Mileną Rosner, siatkarką Muszynianki Fakro Muszyna W sobotę zainaugurowany zostanie kolejny ligowy sezon, Muszynianka broni tytułu i cel na rozgrywki może być tylko jeden. - I jest - to oczywiście obrona mistrzostwa. Mamy mocną drużynę, panuje w niej świetna atmosfera, wszystkie jesteśmy zdeterminowane i chcemy udowodnić swą wartość. Wiem, że nie będzie to łatwe, kilka klubów przeprowadziło latem spektakularne transfery, szczególnie BKS Bielsko-Biała, jak zwykle groźny powinien być Farmutil Piła, a dla mnie czarnym koniem rozgrywek może się okazać zespół MKS Dąbrowa Górnicza, który stać nawet na włączenie się do walki o najwyższe cele. Po dwuletniej przerwie i udanych występach w ligach hiszpańskiej i włoskiej postanowiła Pani wrócić do Muszyny - dlaczego? - Stęskniłam się za krajem, po prostu. A poza tym Muszynianka to zespół z ambicjami, mądrze prowadzony, mający ciekawe perspektywy. Choć działacze oczekują sukcesów, nie wywierają na nas dodatkowej presji, z drugiej strony wcale nie muszą. My same wiemy, co chcemy osiągnąć, nasze i naszych pracodawców cele się pokrywają. Polska liga jest naprawdę silna i ciekawa, w nowym sezonie szansę na tytuł ma kilka drużyn, rywalizacja zapowiada się wyrównana, nie ma zdecydowanego faworyta. A skoro nic z góry nie jest przesądzone, to kibice mogą spodziewać się sporej dawki emocji i nie tylko oni - także my, zawodniczki. Proszę mi wierzyć, lubimy sytuacje, w których karty nie są rozdane, musimy twardo walczyć o swoje w stresie, ale pozytywnym, napędzającym do wyznaczonych celów. Co może pomóc przechylić szalę na Waszą stronę? - Doświadczenie, także to wyniesione z aren międzynarodowych. W Muszynie gra wiele zawodniczek mających za sobą długi staż w reprezentacji, mistrzyń Europy, olimpijek. To może być także bezcenny kapitał w Lidze Mistrzyń? - Tak, ale z małym zastrzeżeniem - LM to jednak zupełnie coś innego niż reprezentacja. Zagramy tam po raz drugi, na razie brakuje nam nieco obycia, musimy poznawać specyfikę tych rozgrywek. Mimo to jestem dobrej myśli i wierzę, że uda nam się co najmniej przejść fazę grupową, no a potem powalczyć o coś więcej. Wraca Pani czasem wspomnieniami do igrzysk w Pekinie? - Tak, nawet często, a chyba nie powinnam. Człowiek nie powinien żyć wspomnieniami, tym bardziej nie najlepszymi. Z jednej strony jestem szczęśliwa, że byłam i grałam na olimpiadzie, z drugiej odczuwam ogromny niedosyt. Nie tak sobie wszystkie wyobrażałyśmy ten występ, liczyłyśmy na coś więcej, co tu ukrywać - medal. Tymczasem, z wielu różnych powodów, nie udało się tego celu zrealizować. Nie ma co już gdybać i rozlewać łez, życie toczy się nadal, w sporcie bywają wygrani i przegrani, za cztery lata mamy igrzyska w Londynie, trzeba zrobić wszystko, żeby Polska tam się zakwalifikowała. A nie jest to łatwe. Po olimpiadzie sporo w naszej drużynie się zmieniło, odszedł trener, Małgorzata Glinka i Maria Liktoras zakończyły reprezentacyjne kariery, nie nosiła się Pani z zamiarem pójścia w ich ślady? - Dużo o tym myślałam i myślę. Uprawiam siatkówkę, i to na najwyższym poziomie, od ładnych paru lat, przez ten czas pracowałam ciężko, zawsze z wyrzeczeniami, kosztem rodziny, bo nie widywałam jej tak często, jak sama bym chciała, czasu na odpoczynek nie miałam, a organizmu nie da się oszukać. Cóż, "zmęczenie materiału" daje coraz bardziej znać o sobie, gra w kadrze oznacza dużo większą odpowiedzialność i stres, a co za tym idzie, trzeba mieć gdzie podładować baterie. Przez ostatni okres najbardziej brakowało mi właśnie czasu. Zatem dziś nie potrafię się jeszcze określić, zobaczę, jak się będę czuła, nie wiem też, czy w ogóle znajdę uznanie w oczach nowego trenera reprezentacji. Ale na pewno kuszą przyszłoroczne mistrzostwa Europy, które odbędą się przecież w Polsce? - Oczywiście. Ale nie chcę dostać powołania za zasługi, nie interesuje mnie trenowanie i granie na pół gwizdka. Jeśli już coś robię, to tylko na sto procent i najlepiej jak potrafię. Jeśli trener będzie mnie widział w kadrze, jeśli będę miała na tyle sił i prezentowała na tyle wysokie umiejętności, żebym coś do drużyny wnosiła, na pewno nie powiem "pas". Wybór nowego szkoleniowca może zadecydować o przyszłości naszej drużyny - stawia Pani na wariant krajowy czy zagraniczny? - Trudne pytanie. Wariant zagraniczny chyba nie do końca się sprawdził, różnice w mentalności, podejściu do sprawy i życia w ogóle, były widoczne. Polak, ale z międzynarodowym doświadczeniem, to byłby najlepszy wybór. Ma Pani swoich faworytów? - Andrzej Niemczyk, Jerzy Matlak, dużo mówi się o Alojzym Świderku, z którym nie pracowałam, ale też słyszałam wiele bardzo dobrych opinii. Niezależnie jednak od tego, kto zostanie trenerem, czekają go bardzo trudne zadania budowy drużyny praktycznie od podstaw. A tego nie da się dokonać ot tak, za pstryknięciem, potrzeba czasu, kilku lat ciężkiej pracy, ogromnego zaangażowania i to ze wszystkich stron - samego szkoleniowca, zawodniczek i działaczy. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-10-15

Autor: wa